Zdystansowana, zagadkowa, przy bliższym poznaniu okazuje się ciepłą, wrażliwą osobą. Niezwykle zaangażowana w swoją pracę, ambitna i pracowita, łatwo się nie poddaje. Z dr n. med. Moniką Bieniasz – kobietą chirurgiem, która uzyskała drugi wynik w plebiscycie Kobiety Medycyny 2018 rozmawiamy o ciągłym poszukiwaniu medycznej drogi i kolejnych, z pozoru różnych zajęciach, które jednak uzupelniają się i tworzą spójną całość.
Czy od zawsze chciała być Pani lekarzem? Skąd ten wybór?
Myśl o medycynie tkwiła we mnie od dziecka, wszystkie moje misie i lalki były pokłute od zastrzyków, albo poddane operacji. Potem mój ukochany dziadek zachorował na raka, a ja byłam bezsilna, nic nie mogłam zrobić. To miało na mnie ogromny wpływ – od tej chwili zaczęłam marzyć o tym, by zostać chirurgiem onkologiem.
Bardzo trudna specjalizacja…
Nie zdawałam sobie wtedy z tego sprawy, to była wewnętrzna potrzeba, spowodowana tym, że jako dziecko nie mogłam nic zrobić dla chorej osoby. Potem przełożyło się to właśnie w tę chęć pomagania innym w podobnej sytuacji.
Dziś jest Pani zadowolona z tego wyboru?
Na pewno jest to trudna i obciążająca specjalizacja, przede wszystkim z tego powodu, że pracuje się z ludźmi, którzy dowiadują się o śmiertelnej chorobie i tym rozmowom towarzyszą trudne emocje. Natomiast z punktu widzenia chirurga to specjalizacja, która daje nadzieję, że można coś zrobić, uratować komuś życie. Najprzyjemniejszy moment, to ten, kiedy po wielu latach przychodzi pacjent, którego leczyłam i okazuje się, że jest nadal zdrowy. Ogromna satysfakcja.
Chirurgia jest postrzegana jako niezwykle wyczerpująca fizycznie, kiedyś właściwie zdominowana przez mężczyzn. Jak Pani to ocenia?
Przez ostatnie lata wiele się zmieniło. Gdy zaczynałam tę pracę, kobiet w chirurgii było niewiele. W klinice, w której pracuję, byłam pierwszą rezydentką i miałam wrażenie, że przecieram szlaki. Teraz kobiet rezydentek jest nawet więcej niż mężczyzn, a mężczyźni chirurdzy zaczęli się już z tym oswajać. Jeśli chodzi o trud pracy ja go nie odczuwam, fizycznie to praca jak każda inna, ale to też pewnie zasługa postępu.
Chirurgia onkologiczna to nie jedyna Pani specjalizacja…
Rezydenturę odbywałam w Katedrze i Klinice Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej, w której zabiegów z zakresu chirurgii onkologicznej było niewiele. To nie był mój świadomy wybór – po prostu tak się złożyło, że dostałam to miejsce rezydenckie. Ponieważ studia kończyłam w Pomorskim Uniwersytecie Medycznym, a województwo zachodniopomorskie miało wtedy największą liczbę przeszczepień na milion mieszkańców, o transplantologii na studiach nauczyłam się wiele. Gdy trafiłam do Kliniki Transplantacyjnej w Warszawie miałam już niezłe przygotowanie teoretyczne. Do tego mając tak świetnego nauczyciela – jak pan prof. Artur Kwiatkowski, uczeń prof. Zbigniewa Religi – który z pasją podchodzi do transplantologii, mimo, że chciałam być chirurgiem onkologicznym zafascynowałam się transplantologią, wciągnęło mnie. Specjalizację z chirurgii onkologicznej zdałam, bo zależało mi aby zrealizować swoje marzenie z dzieciństwa. Transplantologia to był świadomy, dorosły wybór.
Co jest w niej takiego wciągającego?
Transplantologia jest odmienną dziedziną od chirurgii onkologicznej. Jej piękno polega na tym, że niesie życie. Przeszczepienie narządów ratuje życie pacjenta, albo je przedłuża. Miałam zaszczyt i przyjemność, wspólnie z prof. Arturem Kwiatkowskim, prof. Andrzejem Chmurą i dr Rafałem Kieszkiem, uczestniczyć w przeszczepieniach nerek pobranych od żywego dawcy. W ostatnich latach większość pobrań nerki odbywała się videoskopowo. Dzięki rozwojowi technik videoskopowych żywy dawca nerki szybciej powraca do zdrowia, a efekt kosmetyczny po operacji jest korzystniejszy.
Ostatnio zaczęła się Pani interesować także medycyną estetyczną. Jak to się ma do onkologii i transplantacji? Na pierwszy rzut oka to dwie różne dziedziny…
Ściślej mówiąc medycyną estetyczną i regeneracyjną. Dostrzegłam w niej pomost do transplantologii. W ostatnim czasie medycyna regeneracyjna rozwija się bardzo intensywnie. Podejmowane są próby biodrukowania narządów 3D, czy hodowania narządów. Moja praca dyplomowa w Podyplomowej Szkole Medycyny Estetycznej w Warszawie dotyczyła zastosowania komórek macierzystych w medycynie estetycznej i regeneracyjnej. Wciągnął mnie ten temat. Zaciekawił mnie pogląd, że w przyszłości będziemy nie przeszczepiać narządy, ale je regenerować. Udało mi się znaleźć wspólny mianownik. Ponieważ staram się w życiu robić wszystko najlepiej jak potrafię, gdy postanowiłam się zająć tą dziedziną medycyny, wybrałam trzyletnią Podyplomową Szkołę Medycyny Estetycznej, a nie weekendowy kurs – żeby zdobyć wykształcenie w tym kierunku.
Co chirurg odnajduje dla siebie w medycynie estetycznej?
Medycyna estetyczna i regeneracyjna to nie tylko upiększanie i poprawianie urody, to także leczenie przewlekłych ran i zniekształceń spowodowanych chorobą. Czasami, gdy zwykła medycyna wyczerpie swoje możliwości można skorzystać z nowoczesnych zabiegów. Dzięki temu, że zajmuję sie medycyną estetyczną mam poczucie, że łatwiej mi leczyć nowotwory skóry w obrębie twarzy, którymi zajmuję się jako chirurg onkolog. W dodatku znowu widzę wspólny mianownik, bo po przeszczepieniu narządów wzrasta częstość występowania nowotworów skóry i wszystkie moje aktywności łączą się.
Ta szeroko pojęta chirurgia to wciąż nie koniec Pani aktywności…
Tak, od 2010 roku jestem też nauczycielem akademickim. W latach 2011-2015 byłam opiekunem Studenckiego Koła Naukowego „Kindley” dla studentów Wydziału Lekarskiego oraz Studenckiego Koła Naukowego „BeLivers” dla Studentów Wydziału Nauki o Zdrowiu. Lubię uczyć młodych ludzi. Są oni dla mnie motywacją i inspiracją. Czasami zadają cenne pytania, które do tej pory nie przyszły mi do głowy. Udaje mi się z tymi młodymi ludźmi nawiązywać dobry kontakt. Jaki mam na to sposób? Jest powiedzenie, że aby innych zapalić trzeba samemu płonąć. Podczas swoich zajęć po prostu staram się im przekazać to, czym żyję. Zabieram ich na blok operacyjny, aby poczuli atmosferę tej pracy, bo o tym ciężko opowiedzieć, to trzeba poczuć. Ktoś kto nie był na ostrym dyżurze chirurgicznym, albo nie brał udziału w przeszczepieniu, nie zrozumie czym my, chirurdzy, żyjemy na codzień.
Jak znajduje Pani czas na to wszystko? Każde z tych zajęć jest bardzo wymagające.
Fakt, to nie jest praca na godziny. Rodzinie czasem ciężko jest to zrozumieć, szczególnie w święta. Transplantologia to życie z ciągle włączonym telefonem, bo na pobrania narządów zwykle jeździmy nocami.
Która z tych aktywności jest Pani najbliższa?
Zdecydowanie program przeszczepień nerek od żywych dawców. Uczestniczę w nim od początku. Pan prof. Artur Kwiatkowski był promotorem mojej rozprawy doktorskiej pt. „Ocena stanu zdrowia żywego dawcy po jednostronnej nefrektomii”, obronionej z wyróżnieniem w 2009 roku. Z mojej rozprawy doktorskiej wynika m.in., że żaden dawca nie żałował decyzji o oddaniu nerki. Operacje pobrania i przeszczepienia nerki od żywego dawcy są szczególnie wymagające dla chirurgów, ponieważ dawcą jest zdrowa osoba. Emocje, które towarzyszą tym operacjom siegają zenitu. Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie cieszy się cała rodzina, a wraz z nią również zespół chirurgiczny.
Od końca 2013 roku, zgodnie z trendem światowym, większość pobrań nerek od żywych dawców odbywa się videoskopowo. W 2015 roku wykonaliśmy pierwsze w Polsce przeszczepienie krzyżowe, a następnie przeszczepienie łańcuchowe nerek.
W 2015 roku nasz zespół transplantacyjny ze Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus otrzymał Nagrodę Główną w konkursie „Złoty Skalpel” za projekt „Żywy Dawca Nerki”. Jest to dla nas wspaniałe wyróżnienie doceniające nasze starania.
Program przeszczepień nerek od żywych dawców to dziedzina, w której chciałabym się rozwijać. Moim marzeniem jest, aby Polska przystąpiła do Globalnego Programu Wymiany Nerek, który polega na wymianie nerek między dawcami i biorcami na całym świecie.
Ale w tym oczekiwaniu nie próżnuje Pani…
Mam trochę więcej czasu na medycynę estetyczną. Gdy dr Rafał Kieszek z naszego zespołu stworzył Centrum Medyczne Best-Med chętnie się zaangażowałam. Best-Med stał się miejscem naszych spotkań, nie tylko tych związanych z medycyną estetyczną.
W 2017 roku została Pani redaktor naczelną czasopisma naukowego MEDtube Science. Na czym polega ta praca?
Po jednym z moich wykładów, właściciele platformy internetowej MEDtube.net, dr Rafał Kieszek i Wojciech Dołkowski, dostrzegli moje zaangażowanie naukowe i zaproponowali mi stanowisko redaktora naczelnego czasopisma MEDtube Science. Czasopismo wydawane jest online w języku angielskim od 2013 roku. Jest czasopismem indeksowanym, posiada 7 pkt. MNiSW oraz 74,51 pkt. ICV. Publikujemy prace oryginalne, poglądowe, opisy przypadków, listy do redakcji. Mamy tak wiele zgłoszonych prac, że muszą czekać w kolejce do publikacji. Moją ambicją związaną z MEDtube Science jest uzyskanie IF dla czasopisma.
A skąd wziął się w Pani życiu zawodowym Instagram?
W ubiegłym roku uczyłam się do trzeciego egzaminu specjalizacyjnego – tym razem z transplantologii klinicznej – w przerwach oglądając różne programy w Internecie. Do mojej świadomości przebiły się blogerki modowe. Zaczęła żartować, że gdybym była 20 lat młodsza zostałabym taką właśnie blogerką. Dr Rafał Kieszek powiedział wtedy: to może zostań blogerką medyczną. Najpierw się z tego śmialiśmy, ale w końcu namówił mnie do założenia konta na Instagramie. Zaczęłam je prowadzić trochę dla żartu, trochę z ciekawości, aż wciągnęło mnie to. Któregoś dnia w Poradni Onkologicznej, w której przyjmuję pojawiła się pacjentka z mężem i córką. Była bardzo wychudzona, nie mogła przyjmować pokarmów. Zakwalifikowałam tę pacjentkę do zabiegu, dzięki któremu miała mieć możliwość przyjmowania pokarmów. Córka tej pacjentki powiedziała do mnie, że jestem jak polska Meredith Grey – nawiązując do głównej bohaterki amerykańskiego serialu Grey’s Anatomy, którego jestem wielką fanką. Przez kilka dni o tym myślałam, po czym zmieniłam nazwę konta na Instagramie właśnie na „meredith_grey_po _polsku”. Nie miałam pojęcia, że ten krok sprawi, że zyska ono taki rozgłos!
Z czasem doszłam do wniosku, że to świetny sposób, aby wykorzystać tę przestrzeń internetową do uświadamiania ludziom jak ważna jest profilaktyka onkologiczna. Dodatkowo wspólnie z grupą zajmującą się przeszczepieniami nerek pobranych od żywych dawców, prowadzimy drugie konto, którego nazwę „oddajebokocham” wymyśliła córka pana prof. Artura Kwiatkowskiego. Naszym celem jest krzewienie wiedzy na temat transplantacji od żywych dawców poprzez media społecznościowe. Dostrzegliśmy niszę, poprzez którą chcemy dotrzeć, do zupełnie innej grupy odbiorców – młodszej, ale niezwykle ważnej, bo to oni są naszą przyszłością.
To bardzo nowoczesne podejście…
Staram się znaleźć swoją drogę, pokonywać trudności i nie poddawać się. Poza tym tworzymy fajny zespół, a wzajemne wsparcie jest bardzo ważne. Poprzez bliski kontakt z prężnie rozwijającą się platformą internetową MEDtube.net, będącą nowoczesnym narzędziem wymiany wiedzy dla profesjonalistów w medycynie, śledzę rozwój nowoczesnych technologii.
Jak Pani odreagowuje ciężkie dni w pracy?
Różnie. Czasami idę pobiegać. Czasami pojeździć na rolkach. Czasami są to rozmowy z bliskimi mi osobami – wyjątkowo ciężki dyżur lubię przegadać. A czasami odcinam się totalnie i zanurzam w kryminał. Od jakiegoś czasu – a właściwie po obejrzeniu filmu Woody Allena „Vicky Cristina Barcelona” i tygodniowym pobycie w Barcelonie, zaczęłam interesować się kulturą Hiszpanii i staram się tę Hiszpanię po kawałku zwiedzać. Ale nie tylko Hiszpanię, również kraje hiszpańskojęzyczne. Zafascynowana brzmieniem tego języka zaczęłam się go uczyć. Podczas jednego wyjazdu, staram się zwiedzić jak najwięcej, poczuć kulturę danego kraju, regionu. Porozmawiać po hiszpańsku. I to są te momenty, w których regeneruję się najlepiej.